Followers

czwartek, 1 września 2016

[22] Ostatni oddech

Nieczęsto, ale czasami jednak zdarza się, że mamy poczucie, jakby całe nasze życie wreszcie złożyło się w piękną całość. W wielu przypadkach jest to kwestia odnalezienia tej jedynej osoby, przy której chcemy zasypiać i budzić się, której śmiech jest muzyką dla naszych uszu, a drobne zmarszczki wokół oczu stanowią najpiękniejszy widok. Dla niektórych kwintesencję szczęścia stanowi pokaźna suma pieniędzy zachowana w banku, ogólnie pojęty dobrobyt i jeszcze dodatkowo prestiż. Ci uczucia skrywają pod złotymi monetami i wydaje im się, że to wystarczy. Ten jednak, kto raz zaznał miłości, a potem ją stracił, wie, że żadne pieniądze jej nie zastąpią.


Hermiona siedziała nieruchomo na krześle, wciąż skrępowana w ten niewygodny magiczny sposób. Ręce jej już dawno zdrętwiały, nie wspominając nawet o nogach. Miała wrażenie, że jej ciało wcale nie należało do niej, powoli przestawała je czuć. Może to i lepiej? Nie wiedziała, co zrobiłaby, gdyby nagle więzy puściły, a ona byłaby wolna. Skoczyłaby na Wiktora i zadrapałaby go na śmierć? Przeklęłaby go którymś z najgorszych zaklęć? Użycie magii byłoby zbyt łatwe i szybie, a choć Hermiona była wcieleniem dobra i miłości, widziała tylko najgorsze i najbrutalniejsze scenariusze z Wiktorem w roli głównej. Jak on jej to mógł zrobić?!
Nienawiść to zbyt słabe określenie na to, co w tym momencie do niego czuła. Kiedy patrzyła na jego przygarbione plecy, na wciąż pochmurne oblicze, ciemne włosy i postarzający go zarost, przymknięte oczy… Miała ochotę go zabić. Miała ochotę zedrzeć z niego skórę, porachować mu kości, a potem poskładać go szybkim zaklęciem, by zaraz znęcać się nad nim od początku. Dalej nie mogła pojąć, jak był do tego zdolny. Liczyła, że chciał się zrehabilitować, że przemyślał sobie wszystkie sytuacje, w których po prostu zawalił. Że dlatego pojawił się w Londynie. Że zależy mu na Libby, że chciał dla niej tak samo dobrze jak ona. A tymczasem… Gdyby mogła, zacisnęłaby pięści na rosnącą w jej piersi jeszcze większą nienawiść, ale nawet tego nie mogła zrobić. Wszystkie negatywne uczucia potęgowała bezsilność, na którą została skazana.
Czas. Tak mało czasu, a oni siedzieli tu zamknięci, milczący i tracili go. Hermiona przymknęła oczy, chcąc się uspokoić. Myśl, Hermiono, myśl. Co mogłaby zrobić, by znaleźć wyjście? Nagle uświadomiła sobie dwa fakty. Po pierwsze, ona była kobietą, a Wiktor mężczyzną. A na dodatek Corvius był święcie przekonany, że Wiktor wciąż kochał ją jak szaleniec. I choć w głowie Hermiony błysnął dość podły pomysł, nie zamierzała go nie zrealizować. Zanim jednak udało jej się choć otworzyć usta, by wcielić go w życie, Wiktor ją wyprzedził i odezwał się, przerywając ciszę.
- Przepraszam.
Hermiona uniosła powoli powieki i spojrzała na niego rezolutnie. Przepraszał? No coś podobnego.
- Wiem, że nie ma słów na usprawiedliwienie mnie, jednak… naprawdę przepraszam. Byłem zaślepiony, chciałem cię z powrotem, nie liczyłem się z niczym, nawet z waszym dobrem. Wtedy pojawił się Corvius. Omamił mnie, obiecał mi ciebie, a ja robiłem wszystko, co mi kazał. Dopiero teraz zrozumiałem, że to na nic, że wszystkie te miesiące knucia i intryg są po prostu na marne. Kocham cię, Hermiono, jak nigdy nikogo wcześniej, ale teraz wiem już, że ty też kogoś kochasz. I to może nawet bardziej, niż ja ciebie, bo jesteś gotowa oddać za niego wszystko, co masz: karierę, szczęście, spokój… nawet swoje życie.
Hermiona obserwowała go spod spuszczonych powiek. Choć dalej była wściekła i nienawidziła go, powoli się rehabilitował. Gdy do tego doda ciągle migające jej przed oczami słowo CZAS, wydawało jej się, że jest w stanie ostudzić emocje i jeszcze go nie zabić. Najpierw słowa, potem czyny. Stracili już tyle czasu, niech szybko wyrzuci z siebie, co mu na sercu leży i po prostu ją wypuści. Jeśli tak się to wkrótce potoczy, była gotowa wyjść z tego przeklętego domu i wrócić do siebie, wyprostować wszystko, co ci dwaj kretyni zepsuli. Ale wróci też do Kruma, znajdzie go i policzy się z nim tak, jak na to zasłużył. W tym momencie mógł liczyć jedynie na chwilę miłosierdzia. Taki był plan „B”.
- Wiem, że nie ma dla nas przyszłości, że nigdy już nie będzie nas. Tylko ty i ja, i Libby jako owoc tego, co nas kiedyś łączyło. Wiem, że skrzywdziłem i zawiodłem was w najgorszy możliwy sposób i że następne miesiące będą najtrudniejszą pokutą, jaką otrzymam, ale chyba w końcu jestem na to gotowy. Więc przepraszam, choć wcale nie oczekuję od ciebie wybaczenia, bo wiem, że trzeba na nie zasłużyć i…
- Wypuść mnie, Wiktorze – przerwała mu. I tyle na temat cierpliwości. – Po prostu mnie wypuść i pozwól ratować to, co mi pozostało, skoro już sobie to uświadomiłeś. Cofnij zaklęcie, zamknij oczy i udaj, że nigdy mnie tu nie było.
Otworzyła swoje oczy i spojrzała na Wiktora. Mroczne spojrzenie spotkało się z ciepłą barwą czekolady, która w tym momencie gęstniała i zamieniała się powoli w gorzką, cierpką odmianę swej słodyczy. Walczyli na spojrzenia, wyczuwała to napięcie między nimi, które rosło i rosło, aż Wiktor wreszcie spuścił wzrok i uległ. Wygrała.
Po chwili, która sprawiała wrażenie wieczności, niewidzialne pęty opadły, wymieniając się z uczuciem wolności. Wkrótce czucie w rękach i nogach również wróciły i Hermiona z cichym westchnieniem ulgi mogła rozmasować zdrętwiałe nadgarstki. Odnalazła swoją różdżkę i bez słowa zniknęła z pokoju, pozostawiając Wiktor pogrążonego w cieniu i głuchym milczeniu. Nie czuła potrzeby dziękowania mu. Cała ta sytuacja wynikła poniekąd z jego winy, mało tego, nigdy nie powinna mieć nawet miejsca. W tej chwili Hermiona wolała zniknąć z tego domu czym prędzej, liczyła się w końcu każda sekunda.
Na Wiktora przyjdzie jeszcze czas.


Sekundy mijały, przechodziły w minuty, by te zmieniły się w kwadranse. Najpierw jeden, potem drugi, trzeci. Wydostanie się z posiadłości Corviusa zajęło jej zdecydowanie zbyt długo. Przejście, którym weszła do piwnic, okazało się już zablokowane, więc musiała znaleźć inną drogą. Przez te kilka miesięcy zdążyła poznać finezję tego mężczyzny i tym bardziej uważała na każdy swój krok. Długie korytarze, ściany pokryte pajęczynami, skrzypiące deski w podłodze. Niby nic, niby typowy opuszczony dom, jednak Hermiona wiedziała, że coś się w nim skrywa i tylko czeka, żeby ją zaatakować.
Choć z drugiej strony… może szukała dziury w całym? Może Corvius nie był aż tak przesiąknięty złem i chęcią zemsty? Nie wiedział, że tu będzie. Nie miał wielkiego interesu w zabijaniu jej, bo gdyby tak – już dawno by to zrobił. Ale Corvius lubił grę, lubił przedstawienia, a oni wszyscy byli jego aktorami. Tylko on wiedział, co dla nich przygotował i chociaż dlatego wolała się mieć na baczności. Gdy wreszcie wydostała się z zakurzonego labiryntu i stanęła przed głównymi drzwiami, które jako jedyne i ostatnie dzieliły ją od podwórza, odetchnęła z ulgą. Diabeł nie taki zły, jak go malują, pomyślała. Ostatni krok. Gdy Hermiona chwyciła mosiężną gałkę z zamiarem przekręcenia jej, stały się dwie rzeczy, których na tym etapie już się nie spodziewała.
Klamka, choć początkowo była zimna, nagle rozżarzyła się prawdziwym ogniem – Hermiona czuła każdy jej milimetr kwadratowy na swojej skórze, ale oprócz tego też czuła energię przepływającą przez powierzchnię drzwi – od drzazgi do drzazgi. Miała wrażenie, jakby cała się paliła, a epicentrum pożaru znajdowało się w koniuszkach jej palców. Pulsowało i wysysało z niej energię, zmuszając do padnięcia na kolana. Nie mogła się poddać – powtarzała sobie. Pokonała cały ten przeklęty dom! Nie pokonają ją ostatnie drzwi! Czuła, że czarnomagiczny urok przenika jej rękę, jednak nie dała za wygraną. Skupiła się, zebrała ostatnie siły i włożyła je w przeciwurok, który nie tylko blokował czar, ale i działał na niego tą samą siłą.
Dopiero wtedy, gdy oczyściła serce i myśli, przypominając sobie o prawdziwym celu, udało się. Zaklęcie, które wcześniej wysysało z niej siły, teraz zmieniło bieg i uderzyło ze zdwojoną mocą w drzwi, a te roztrzaskały się na miliony kawałków.
Hermiona odetchnęła pełną piersią.


Kamienica wyglądała zwyczajnie. Ten sam szary budynek, żaden mijający właśnie Hermionę mieszkaniec Londynu nie miał pojęcia, co działo się w jej głowie. A był to istny huragan. Hermiona zastanawiała się, co zrobić. Czy zakraść się tam, czy może po prostu wejść? Wysłać kogoś na zwiady? Ale kogo?
Myśl, Hermiono, myśl. Zaczynała być zmęczona całym tym dniem i wszystkimi wydarzeniami, jakie miały miejsce. Przed wejściem nie stała jednak długo. Wreszcie, stwierdzając, że co ma być, to będzie, weszła do środka. Albo jej zmysły były wyjątkowo wyostrzone, albo klatka schodowa cuchnęła jak nigdy. Może to drobny czar, a może rozkładający się w jakimś kącie szczur, ale Hermiona z trudem mogła oddychać. Dotarcie na ich piętro zajęło je znacznie więcej czasu albo przynajmniej ona odniosła takie wrażenie. Spokojnie, spokojnie. Sprawiedliwych Merlin strzeże, mówiła sobie, pokonując kolejne stopnie. Gdy wreszcie stanęła przed odpowiednimi drzwiami, odetchnęła głębiej, chcąc się uspokoić. Spostrzeżenie, że te wcale nie były zamknięte, a lekko uchylone i drgały niespokojnie w przeciągu, nie poprawiało jej humoru. Draco nie zostawiał otwartych drzwi. Dbał o ich bezpieczeństwo jak nikt inny. Hermiona domyślała się, co to oznaczało i miała ochotę cicho zapłakać, ale zaraz przypomniała sobie, że musiała się wziąć w garść. Miała dla kogo walczyć, nie mogła się mazać. Jeszcze nic nie było przesądzone.
W mieszkaniu panowała cisza. Nawet stojący w kuchni zegarek zdawał się umilknąć, a przecież tyle nocy nie mogła zmrużyć przez niego oka! W tej chwili nienawidziła dudniącej jej w uszach ciszy. Obezwładnienie Draco musiało być szybkie i bezbolesne – przynajmniej dla aurorów. W mieszkaniu panowała nie tylko cisza, ale też porządek. Hermiona nie wiedziała, jak wyglądała aurorska obława na de facto bezbronnego człowieka w jego mieszkaniu, bo do głowy przychodziły jej tylko wspomnienia interwencji mugolskiej policji. Wtedy raczej nikt nie przejmował się zachowaniem porządku. Tu było inaczej.
Poruszała się powoli, starając się, by podłoga w żadnym miejscu nie zaskrzypiała, zdradzając jej obecność. Zajrzała do sypialni, potem do łazienki. Na końcu do salonu i połączonej z nim kuchni.
Harry siedział nieruchomo na kanapie. Na szeroko rozstawionych kolanach opierał ramiona w łokciach, a na złożonych w pięść dłoniach z kolei brodę. I myślał, milcząc. I czekał na nią, bo gdy tylko Hermiona przestąpiła próg pokoju, Harry zamknął oczy, a ją kolejny raz dziś spętało zaklęcie, powalając na kolana. Kobieta odetchnęła głęboko, nie chcąc ulec panice, ale osiągnęła swój cel może w połowie. Nie spodziewała się takiego powitania. Owszem, wiedziała, że nabroiła, że Harry z pewnością stracił do niej zaufanie. Ale znał ją. Znał ją jak nigdy inny! Wiedział, że nigdy nie robiła niczego bez powodu. Musiał wiedzieć!
- Jak mogłaś mi to zrobić, Hermiono?
- To nie tak, Harry. Daj mi wytłumaczyć.
- Jak nie tak? A jak? – Jego głos brzmiał dla Hermiony obco. Nieprzejednany, zimny, oschły.
- Harry…
- Powiem ci, jak to wygląda – zaoferował. Odjął dłonie od brody. – Moja najlepsza przyjaciółka, która nie dość, że od dłuższego czasu była w związku z najbardziej poszukiwanym śmierciożercą, to okazała się jeszcze zwykłą kolaborantką. Szpiegowała nas, aurorów – miała dostęp do wszystkich akt sprawy właśnie TEGO śmierciożercy! Czy to przypadek, Hermiono? Nie mogę uwierzyć, że grałaś nam tak paskudnie na nosie, że nam to zrobiłaś. Że zrobiłaś to mnie!
- Harry.
- Nic cię nie usprawiedliwia, Hermiono.
- Mam dowody, że to nie on! Nie. On! – krzyknęła, w tym momencie już tak samo wściekła, jak i on. Harry na chwilę umilkł. Jego pierś falowała szybko, gdy słowa układały się w konkretne myśli w jego głowie przed opuszczeniem jej. Był wściekły. Wściekły na siebie, że był takim idiotą. Na nią, że go zdradziła. Na wszystkich, że od teraz zaczną się szepty za jego plecami.
Może nie wszystko było stracone?
- Jakie dowody?
Hermiona odetchnęła. To była jej chwila.
- To nie Draco był odpowiedzialny za te wszystkie akcje. On nie miał z nimi nic wspólnego, nic! Od miesięcy ukrywał się, ale nie dlatego, że on cicho polował na innych, tylko dlatego, że to na niego polowano!
- Chyba nie sądzisz, że ktoś ci w to uwierzy?
- Draco ma starszego brata – mówiła dalej, ignorując go. – Nieuznanego syna Lucjusza Malfoya spoza małżeńskiego łoża, czarną owcę rodziny – o ile ktokolwiek może być większą czarną owcą, niż każdy członek rodu Malfoy z osobna – który od lat chciał się zemścić nie na swoim ojcu, który go porzucił i nie uznał, ale właśnie na Draco za to, że to on miał szansę stać się prawowitym dziedzicem fortuny i nazwiska.
- Nikt nigdy nie słyszał o żadnym nieślubnym dziecku Lucjusza Malfoya, a doskonale wiesz, że jego osoba została prześwietlona na wskroś. Nikt ci nie uwierzy. Ja też ci już nie wierzę, Hermiono. Wszystkie dowody potwierdzają, że to właśnie Draco Malfoy stoi za każdym morderstwem. Mamy nawet jego magiczny podpis.
- No właśnie – zaśmiała się ironicznie. – Bo Malfoy jest takim idiotą, żeby zostawiać po sobie podpis tam, gdzie mordował. Harry, pomyśl! – krzyknęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. – Kto normalny zostawiałby autograf po czymś takim? Poza tym – dodała nieco spokojniej – chyba zapominasz o bardzo ważnym szczególe.
- Mianowicie?
- Przypomnij sobie nasz siódmy rok i wyprawę za horkruksami. Nasz pobyt w Malfoy Manor. Pamiętasz? Komu odebrałeś wtedy różdżkę? Właśnie jemu, Malfoyowi. I co potem z nią zrobiłeś?
Harry sprawiał wrażenie, jakby myślał i rzeczywiście próbował sobie przypomnieć. Trwało to jednak tylko chwilę. Zaraz na jego twarzy znów pojawiła się złość i zawód.
- To bez znaczenia. Malfoy jest już schwytany i oczekuje na proces, a sama wiesz, że to jedynie formalność. Ty z kolei…
- No co? Ja co? – odpysknęła. Jeśli Harry zauważył, że nie była sobą, nie dał tego po sobie poznać. Miała ochotę płakać z bezsilności. Nawet Harry jej nie uwierzył. Wiedziała, że źle to zrobiła. Mogła powiedzieć mu wszystko od samego początku. Wtajemniczyć w cały plan Draco. Albo by jej zaufał, pomógł i postawiłby wszystko na jedną kartę, albo po prostu wycofałby się. Razem z nią.
- Przykro mi to mówić, ale musisz oddać odznakę, szatę… oraz różdżkę. Zostajesz zawieszona w prawach i obowiązkach, a także zatrzymana do czasu wyjaśnienia całej sprawy. Grozi ci Azkaban, Hermiono, dlatego radzę ci zachować milczenie i poczekać na pomoc swojego przedstawiciela.
Hermiona wpatrywała się w Harry’ego wielkimi oczami. Milczała, analizując wszystko, co właśnie do niej powiedział. Czuła pustkę, a ta zaraz zmieniła się w ogarniającą ją panikę. Azkaban? Co? Jak? Nie. Nie!
- Nie mówisz poważnie, Harry. Mówię prawdę! Draco jest niewinny. Ja też nic nie zrobiłam! W kieszeni mam dowody, podejdź, wsadź tam rękę i wyjmij je. To kopie planów Corviusa. Znajdziesz tam prawie wszystko!
Harry wahał się. Badał jej twarz, szukał w niej kolejnego kłamstwa. Może była pod działaniem zaklęcia woli? Wiedział, że ludzie w panice byli zdolni do wszystkiego, do błagania, kłamania, zabijania. Nie bał się jej. Ale nie chciał pozwolić, by wspólna przeszłość – wszystkie te lata – znowu zaważyła na jego osądzie sprawy. Westchnął jednak głęboko i przeszedł długość salonu, by kucnąć tuż przy Hermionie. Czuł od niej zapach starego domu, kurzu oraz potu. Chciał jej wierzyć. Chciał, żeby i tym razem miała rację – tak jak zawsze w szkole – ale wszystko mówiło przeciwko niej. Niej i Draco Malfoyowi.
Hermiona zamknęła z ulgą oczy, gdy poczuła, jak drżąca dłoń Harry’ego wsuwa się do kieszeni jej kurtki. Nie pomyślała, by przemienić ją z powrotem w swój zwykły płaszcz. Nie wyobrażała sobie jednak w nim biegać, dlatego chociaż tyle dobrego. Harry jej uwierzył, dał szansę. Była jeszcze nadzieja.
- Przykro mi, Hermiono, nic tutaj nie ma – odezwał się ze ściśniętym gardłem. Najwyraźniej i on miał nadzieję, że rzeczywiście coś tam znajdzie.
- To niemożliwe – szepnęła, zwieszając nagle głowę. I wtedy przyszło olśnienie. – Dom Corviusa. O nie! Harry, musisz mi uwierzyć! Kiedy byłam w schowku, ten nasz ostatni prototyp wypadł mi z kieszeni. Tam wszystko jest. Muszę tam wrócić, Harry.
- Przykro mi Hermiono, nigdzie nie wrócisz. Za późno.
Zachciało jej się płakać i niemal zrobiła to, ale zobaczyła, że Harry kiwnął nieoczekiwanie głową. No tak, nawet nie odważył się porozmawiać z nią sam na sam. Zaraz poczuła, jak dwie pary dłoni chwytają ją pod pachami, odwracają i ciągną w stronę drzwi.
- Stójcie – odezwał się jeszcze Harry. – Co ci się stało w rękę?
Skrępowana urokiem, nie mogła nawet odwrócić głowy by na nią spojrzeć. Chciała wzruszyć ramionami, ale i tego nie była w stanie zrobić.
- Co to za różnica? I tak nie wierzysz w nic, co do ciebie mówię.

Wszystko potoczyło się w ekstremalnym tempie.
Hermiona nie sądziła, że coś takiego było możliwe. Nie sądziła, że coś takiego przydarzy się jej – Naczelnej Prefekt, która nie potrafiła złamać jednego zakazu regulaminu szkolnego. Teraz osadzona w celi w katakumbach Głównej Siedziby Aurorów za kolaborowanie z groźnym śmierciożercą, miała chwilę na złapanie oddechu w całej tej gonitwie. Merlinie! Jaki ona czuła wstyd. Choć Harry na pewno starał się tę sprawę zatuszować, jak mógł – jakby nie patrzeć, to też rzutowało na jego karierę – to wszystkie magiczne gazety rozpisywały się z lubością, połowę historii samodzielnie przy tym dopisując.
Charlie odwiedziła ją tego samego dnia wieczorem, gdy tylko dotarły do niej najnowsze wieści.
- Hermiono! – krzyknęła wtedy na jej widok, strasząc ją tym samym. – Jak to możliwe? Jak to się stało?
- Charlie?
- Z resztą, nieważne! Przyniosłam ci kilka rzeczy, na które Harry wyraził zgodę. Tak mi przykro!
Hermiona nie zdawała sobie sprawy z tego, jak doskwierała jej cisza i pustka katakumb, dopóki nie zobaczyła zaokrąglonej buzi swojej koleżanki z pracy. Odetchnęła wtedy z ulgą i przylgnęła do krat, chcąc złapać ją za rękę, ale wtedy czar ochronny odrzucił ją w tył. Więc nawet nie mogła dotknąć drugiego człowieka!
- Nic ci nie jest?
- Wszystko w porządku, spokojnie – mruknęła, stając z powrotem na nogi. Odetchnęła głębiej, poczekała aż Charlie przepchnie pomiętą paczkę przez luft i znowu podeszła do krat, tym razem ich nie dotykając. – Charlie, co się tam dzieje?
Charlie nie była zachwycona z zadanego pytania i tego, że oczekiwano od niej odpowiedzi, ale innego rodzaju pytań się nie spodziewała. W tym momencie była jej oczami i uszami.
- Nie sądziłam, że to powiem, ale istne szaleństwo. Wszyscy dosłownie oszaleli. Sam fakt, że schwytali Malfoya… Ale gdy wypłynęło, że i ty w jakiś pokrętny sposób w tym siedzisz! Na Merlina. Prorok miał używane. Postarał się nawet o specjalne wydanie, ale nie przejmuj się tym. Wszystko się wyjaśni, a wtedy za to mocno beknie!
Hermiona nie mogła się nie uśmiechnąć.
- A Libby? Harry powiedział tylko, żebym się o nią nie martwiła. Zostawiłam ją w żłobku i nie zdążyłam odebrać, gdy to wszystko… ruszyło.
- Na pewno pamiętasz projekt magicznego przedszkola dla dzieci osadzonych… Sama z resztą nad nim pracowałaś. W zeszłym tygodniu projekt wszedł w życie.
- Cóż, to wszystko było zaplanowane. Libby po prostu miała go przetestować na własnej skórze – powiedziała gorzko. Przetarła twarz dłońmi. Zaczynała być zmęczona. Kiedy adrenalina z niej zeszła, stres i zmartwienie wzięły góry. Miała nadzieję, że to Harry i Ginny zaopiekują się jej małą dziewczynką, ale rozumiała, dlaczego nie mogli. W tym momencie Potterowie musieli trzymać się od niej z daleka, nie tylko dla własnego dobra, ale szczególnie dla jej dobra. Ludzie oszaleli i o ile wcześniej uwielbiali tę dwójkę, teraz będą wietrzyć każdą możliwą nieprawidłowość.
- A… - Bała się zapytać, ale zmusiła się. Odwróciła wzrok. – A Draco?
Charlie milczała chwilę. Wreszcie Hermiona poczuła na sobie jej wzrok.
- Jest w Azkabanie. – Hermiona miała nadzieję, że spotka go tutaj, że usłyszy jego głos, poczuje jego zapach. – Ale to dobrze, Hermiono. Dalej żyje. Nie zaserwowali mu pocałunku, tylko czekają na przesłuchanie i cały proces. Dopiero wtedy…
- Przestań – szepnęła. – Muszę to powstrzymać.
- Ale Hermiono…
- Charlie, on jest niewinny. – Ile razy jeszcze musiała to tłumaczyć?
Charlie umilkła, patrząc na nią, zaskoczona. Hermiona opowiedziała wszystko ze szczegółami to, co Harry’emu oraz resztę, o której już nie chciał słuchać. O powiązaniach rodzinnych, o tej głupiej zemście, o planowanych morderstwach, o spisku z Krumem. Hermiona czuła, że czegoś w tym wszystkim brakowało, jakiegoś ogólnego sensu. Wydawało jej się, że Corvius zaplanował coś dużego. A te drobne morderstwa zbierał do kolekcji. Na szczęście, miała kilka dni na przemyślenie tego wszystkiego.
- Charlie, załatwisz mi ołówki i jakiś notes albo nawet zwykłe kartki? Czuję, że zwariuję tutaj, jeśli czymś się nie zajmę.
Kobieta pokiwała głową, dalej zafascynowana tym, co od niej przed chwilą usłyszała. A wynikało z tego, że Draco Malfoy nie dość, że był niewinny, to był jeszcze tym poszkodowanym. A jak znała Hermionę, nie zamierzała popuścić i będzie walczyła do ostatniej chwili. Ale ile mogła zrobić, uziemiona w katakumbach?
Hermiona poczuła wyrzuty sumienia. Była pewna tego, co Draco jej pokazał – siebie samego, szczerego i czystego. Ufała mu, była z nim szczęśliwa i chciała o to walczyć. I widziała, że Charlie jej uwierzyła, nie była sama. Ale czy to wystarczy?



5 komentarzy:

  1. Tak dawno nie było nowego rozdziału u Ciebie na blogu, ze musiałam przeczytać poprzedni, by choć trochę przypomieć sobie tę historię. A historia jest bardzo dobra, bo najbardziej lubie dramione po wojnie. Tym bardziej, że Twój pomysł jest wyjątkowo oryginalny i dopracowany.
    A co do rozdziału:
    Nigdy bym nie pomyślała, że Harry zachowa się w taki sposób, że nie pozwoli Hermionie nawet dać sobie wytłumaczyć pewnych rzeczy, że od razu rzuci na nią zaklęcie i będzie pewny swoich racji. Mam nadzieję, że panna Granger będzie miała prawdziwe oparcie w Charlie i że dziewczyna przyczyni się w jakimś stopniu do uwolnienia nie tylko Hermiony ale też Dracona.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekałam na ten rozdział tak bardzo długo ze gdy się pojawił musiałam przeczytać dwa poprzednie.. mam nadzieję że na następny nie będę czekać jeszcze dłużej.. Rozdział świetny! Harry mnie zaskoczył Ale Hermiona prawdziwa lwica! Tak ma być ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekałam, dopytywałam i prosiłam o nowy rozdział, a jak już go opublikowałaś, to komentuję dopiero po takim czasie. Wybacz najmocniej, ale proza życia mnie dopadła.

    Aż mnie serce ścisnęło, jak czytałam ten rozdział. Czułam wręcz tę niemoc Hermiony - jej bezsilność, niezrozumienie. Ból, jaki czuła jeszcze w kamienicy. Mam nadzieję, że Harry jej uwierzy - i wraz z Charliem jej pomogą. A raczej im - oby zdążyli uratować Draco, nim ten zostanie obdarzony pocałunkiem. Hermmiona już za dużo wycierpiała, by jeszcze stracić tę miłość. I mam ogromną nadzieję, że tak nie zakończysz tej historii.

    Pozdrawiam, życząc czasu i weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy to opowiadanie jest zawieszone?? Mam nadzieję, że nie, bo ja nadal czekam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żyję :) Kontynuacja będzie, w miarę możliwości - wkrótce

      Usuń

- +